Polskie „Pamiętniki z Wakacji” były emitowane od 2011 do 2016 roku. Mało kto wie, ale paradokument Polsatu oparty był na niemieckim oryginale „X-Diaries” emitowanym przez RTL. W serialu występowali aktorzy-amatorzy, którzy przeżywali przeróżne perypetie podczas wakacji w hiszpańskim kurorcie Lloret de Mar oraz na wyspie Gran
Dołączył: 2012-06-28 Miasto: Liczba postów: 1940 5 sierpnia 2013, 16:26 hej, mam takie pytanie dotyczące pamiętników, ale nie tych lecących na polsacie :)Jakie lubicie czytać pamiętniki na vitalii ?Takie w których dużo wartości merytorycznych o diecie, o zdrowym odżywianiu, sukcesach..czy takie, które zawierają dużo historii osobistych Możecie polecić pamiętniki dziewczyn, które są godne uwagi ? Pytam z ciekawości ! Dołączył: 2011-08-29 Miasto: Dreamland Liczba postów: 3331 5 sierpnia 2013, 16:33 ja lubię czytać pamiętniki różnorodne- tzn. takie gdzie jest trochę życia osobistego ale też przeplata się to z relacjami dot. zdrowego stylu życiaKiedy czytam u innych o ich ćwiczeniach to tak jakbym czytała o znajomych koleżankach- motywuje mnie to by też się ruszyć, czasem ktoś wrzuci jakiś plan treningowy, ciekawy linkSą super ciekawe pamiętniki z przepisami i rozpisanym smacznym menu (inspiracje kulinarne) lub z ciekawymi właściwościami różnych czasem oglądać zdjęcia i czytać różne recenzje (np. jakie kosmetyki ktoś poleca).Najmniej interesujące wydają mi się te z "suchymi faktami" typu krótko i na temat tyle i tyle ćwiczeń zrobiłam, tyle i tyle kalorii zjadłam- to są pamiętniki prowadzone chyba bardziej "dla siebie" niż "dla tych co czytają". Edytowany przez caiyah 5 sierpnia 2013, 16:37 Dołączył: 2012-02-07 Miasto: Małe Ciche Liczba postów: 1914 5 sierpnia 2013, 16:33 ja lubię wpisy i o diecie, i na jakieś fajne tematy. nie lubię stricte osobistych pamietników, w końcu nie znam vitalianek osobiście i szczerze mówiąc nie interesują mnie te problemy Dołączył: 2012-06-28 Miasto: Liczba postów: 1940 5 sierpnia 2013, 16:36 ja lubię wpisy i o diecie, i na jakieś fajne tematy. nie lubię stricte osobistych pamietników, w końcu nie znam vitalianek osobiście i szczerze mówiąc nie interesują mnie te problemy no właśnie a mnie zadziwia fakt, że niektóre osoby opowiadają tutaj swoje życie osobiste ze szczegółami, ja chyba bym tak nie mogła, cenię swoją prywatność. Dołączył: 2012-06-28 Miasto: Liczba postów: 1940 5 sierpnia 2013, 16:38 caiyah napisał(a):ja lubię czytać pamiętniki różnorodne- tzn. takie gdzie jest trochę życia osobistego ale też przeplata się to z relacjami dot. zdrowego stylu życiaKiedy czytam u innych o ich ćwiczeniach to tak jakbym czytała o znajomych koleżankach- motywuje mnie to by też się ruszyć, czasem ktoś wrzuci jakiś plan treningowy, ciekawy linkSą super ciekawe pamiętniki z przepisami i rozpisanym smacznym menu (inspiracje kulinarne) lub z ciekawymi właściwościami różnych czasem oglądać zdjęcia i czytać różne recenzje (np. jakie kosmetyki ktoś poleca).Najmniej interesujące wydają mi się te z "suchymi faktami" typu krótko i na temat tyle i tyle ćwiczeń zrobiłam, tyle i tyle kalorii zjadłam- to są pamiętniki prowadzone chyba bardziej "dla siebie" niż "dla tych co czytają".Pamiętniki z suchymi faktami wartościowe są chyba dla właścicielek tych pamiętników. Dołączył: 2012-02-07 Miasto: Małe Ciche Liczba postów: 1914 5 sierpnia 2013, 16:40 Hacziko napisał(a):Wenaa napisał(a):ja lubię wpisy i o diecie, i na jakieś fajne tematy. nie lubię stricte osobistych pamietników, w końcu nie znam vitalianek osobiście i szczerze mówiąc nie interesują mnie te problemy no właśnie a mnie zadziwia fakt, że niektóre osoby opowiadają tutaj swoje życie osobiste ze szczegółami, ja chyba bym tak nie mogła, cenię swoją kiedyś prywatność była bardziej ceniona, w tej chwili ludzie sypią faktami na swój temat na prawo i lewo. ja również nie potrafiłabym opisywać ze szczegółami w pamiętniku sytuacji z mojego życia i nie rozumiem tego, ale jak ktoś chce tak robić- ok, to nie moja sprawa. Dołączył: 2012-06-28 Miasto: Liczba postów: 1940 5 sierpnia 2013, 16:43 Wenaa napisał(a):Hacziko napisał(a):Wenaa napisał(a):ja lubię wpisy i o diecie, i na jakieś fajne tematy. nie lubię stricte osobistych pamietników, w końcu nie znam vitalianek osobiście i szczerze mówiąc nie interesują mnie te problemy no właśnie a mnie zadziwia fakt, że niektóre osoby opowiadają tutaj swoje życie osobiste ze szczegółami, ja chyba bym tak nie mogła, cenię swoją kiedyś prywatność była bardziej ceniona, w tej chwili ludzie sypią faktami na swój temat na prawo i lewo. ja również nie potrafiłabym opisywać ze szczegółami w pamiętniku sytuacji z mojego życia i nie rozumiem tego, ale jak ktoś chce tak robić- ok, to nie moja że nie nasza sprawa ale jak czytam jeden wpis i wiem gdzie dziewczyna pracuje jak ma na imię jakiego ma chłopaka gdzie mieszka a potem w kolejnym wpisie, że nie chce aby ją ktoś rozpoznał to jest śmieszne. Dołączył: 2012-02-07 Miasto: Małe Ciche Liczba postów: 1914 5 sierpnia 2013, 16:56 Hacziko napisał(a):Wenaa napisał(a):Hacziko napisał(a):Wenaa napisał(a):ja lubię wpisy i o diecie, i na jakieś fajne tematy. nie lubię stricte osobistych pamietników, w końcu nie znam vitalianek osobiście i szczerze mówiąc nie interesują mnie te problemy no właśnie a mnie zadziwia fakt, że niektóre osoby opowiadają tutaj swoje życie osobiste ze szczegółami, ja chyba bym tak nie mogła, cenię swoją kiedyś prywatność była bardziej ceniona, w tej chwili ludzie sypią faktami na swój temat na prawo i lewo. ja również nie potrafiłabym opisywać ze szczegółami w pamiętniku sytuacji z mojego życia i nie rozumiem tego, ale jak ktoś chce tak robić- ok, to nie moja że nie nasza sprawa ale jak czytam jeden wpis i wiem gdzie dziewczyna pracuje jak ma na imię jakiego ma chłopaka gdzie mieszka a potem w kolejnym wpisie, że nie chce aby ją ktoś rozpoznał to jest podziwiam, bo mi nie chce się już dalej czytać reszty po pierwszym zdaniu i nie jestem posiadaczką takich informacji ale mnie i tak najbardziej smieszy, kiedy taki wpis przewijam na dół i większość odpowiedzi na taki kilometrowy wywód to "współczuję;(", "trzymaj się:*", "dasz radę!".. itd
Kanał vlogowy: @vlogcio https://instagram.com/profciohttps://twitter.com/profciooohttps://discord.gg/szefyprofcia-----
Wczoraj było ze mną źle. Świadomość, że na tydzień stracę kontrolę nad tym, co dzieje się w pracy, zupełnie wytrąciła mnie z równowagi. Gdybym była alchemiczką, wynalezienie sposobu, jak nie stresować się pracą, byłoby moim kamieniem filozoficznym. Dziś jestem jednak na urlopie i powoli codzienne napięcie ustępuje miejsca wakacyjnemu luzowi. Wkrótce będę już w stanie oprzeć się chęci obsesyjnego sprawdzania służbowego maila. Wkrótce zupełnie zapomnę, że mam służbowego maila. Wiem, że tak będzie. Po prostu wiem. Od rana jestem w podróży. Najpierw samochodem, potem pociągiem, autobusem, samolotem i znów samochodem. Paradoks współczesnego podróżowania polega na tym, że największe odległości pokonuje się najszybciej, a krótsze odcinki zajmują najwięcej czasu. Mój osobisty paradoks polega natomiast na tym, że najbardziej boję się podróżować najbezpieczniejszym środkiem transportu. Chodzi oczywiście o samolot. Podczas tej wyprawy odbędę siedemnasty i osiemnasty lot w moim życiu. Nie jest to jakaś oszałamiająca liczba, ale wystarczająca, by przyzwyczaić się do latania. Cóż, ja się nie przyzwyczaiłam. W samolocie zawsze przechodzę nagłe nawrócenie. Jednocześnie stosuję się do całego szeregu wymyślonych przez siebie zabobonów. Nie robię niczego kreatywnego, na przykład nie piszę wpisów na bloga, żeby potem nie było: „zobaczcie, to jej ostatni tekst przed śmiercią”. Z tych samych powodów zasadniczo nie robię zdjęć przed lotem i w trakcie lotu (odważyłam się na to tylko w kilku przypadkach). Nigdy nie patrzę na silnik, ani skrzydła samolotu. Za to bacznie obserwuję zachowanie załogi, wypatrując wszelkich oznak paniki. Z niecierpliwością wyczekuję komunikatu o możliwości zakupu posiłków i kosmetyków na pokładzie – to dla mnie znak, że procedura startu przebiegła prawidłowo. Ortodoksyjnie stosuję się do wszelkich zaleceń bezpieczeństwa, do tego stopnia, że przez cały lot mam zapięte pasy i zawsze sprawdzam, gdzie znajduje się kamizelka ratunkowa (nawet, gdy nie lecimy nad wodą). Tym razem moja wzmożona czujność się opłaciła. Kiedy byliśmy już na pasie startowym, zwróciłam uwagę siedzącemu obok chłopakowi, że powinien włączyć tryb samolotowy w telefonie. Tym samym uratowałam samolot. Niestety, nikt o tym nie wie i pozostaję nieznaną bohaterką z Ryanaira. Lądujemy na lotnisku oznaczonym na naszych biletach jako Oslo (Torp), chociaż wcale nie jest to lotnisko w Oslo. Najbliższym dużym miastem jest Sandefjord. Na parkingu spotykamy naszego gospodarza, przewodnika i organizatora podróży w jednym – Wiktora. O firmie Nordtrip dowiedziałam się z bloga Wojażer. Jeśli Wojażer coś poleca, to znaczy, że mogę tam jechać „w ciemno”. Nie miałam więc żadnych wątpliwości, że trafimy w dobre ręce. Mamy okazję się poznać w drodze do naszej bazy i szybko łapiemy ze sobą dobry kontakt. Dojeżdżamy na miejsce. Uroczy domek na norweskiej wsi, niedaleko miasta Tvedestrand. W progu wita nas Agnieszka ze świeżo wyjętą z piekarnika, domową pizzą, którą pałaszujemy, mimo późnej pory. Jutro czeka na nas trekking na Preikestolen. Instalujemy się więc w pokoju i idziemy spać. W Norwegii sen ma chyba inną jakość, bo mimo krótkiej nocy czuję się odrodzona. Na śniadaniu poznajemy resztę naszej grupy. Wydają się być mniej przestraszeni perspektywą wejścia na Preikestolen ode mnie. Preikestolen, czyli po polsku „ambona”, to półka skalna wisząca nad fiordem Lysefjord. Na równi z Trolltungą stanowi największą tego typu atrakcję Norwegii, a także częsty motyw zdjęć na Instagramie. Będąc precyzyjnym: na tych zdjęciach ludzie siedzą na krawędzi skały z nogami zwieszonymi nad przepaścią. Nie mam wątpliwości, czy to zrobię: wiem, że nie. Mam wątpliwości, czy w ogóle się tam pchać. Wcześniej czytałam na ten temat mnóstwo sprzecznych opinii. Takich od „bułka z masłem” po „swojego ojca bym tam nie posłała”. No właśnie. Potencjalnie ryzykuję nie tylko swoim życiem, ale i mojej mamy, która towarzyszy mi w podróży. Nasi organizatorzy twierdzą jednak, że damy sobie radę, więc pakujemy się do samochodu. Naszym kierowcą i przewodniczką na górskim szlaku jest Aga. Kiedy wylądowałyśmy wczoraj, było już ciemno, więc dzisiaj mamy okazję zobaczyć, jak wygląda Norwegia. Jedziemy na drugą stronę norweskiego wybrzeża, więc mam przed sobą kilka godzin oglądania krajobrazów z okien samochodu. Przed oczami przemykają mi lasy, skały, drewniane domki i wszędzie woda, woda, woda. Widziałam też platformę wiertniczą w porcie w jakimś dużym mieście – chyba Kristiansand. Pogoda miała dzisiaj być zmienna i taka rzeczywiście jest. Już na miejscu łapie nas ulewny deszcz. Czekając na okienko pogodowe, robimy sobie piknik i kupujemy peleryny przeciwdeszczowe w centrum turystycznym pod Preikestolen. Ktoś robi na nich niezły biznes, ale jeśli chodzi o wyposażenie podróżnika, jest to rzecz bardzo przydatna. Na szlak wyruszamy około szesnastej. To dość późno, ale większość turystów już się ulotniła i nie ma aż takiego tłoku. Wędrówka zajmuje około dwie godziny w jedną stronę i okazuje się dość wymagająca. Podobno do remontu szlaku na Preikestolen zaangażowano prawdziwych szerpów z Nepalu, nie zostawili oni jednak zbyt wielu ułatwień, nawet w najbardziej newralgicznych momentach. Górski trekking jest jak łamigłówka – trzeba nieźle się nakombinować, by zdecydować, gdzie postawić następny krok. Łamigłówka Preikestolen była dla mnie dość trudna. Udało nam się razem z mamą wejść na najwyższy poziom, na szczyt skały okalającej fiord. Prawdziwym problemem okazała się dla nas nie sama półka skalna, tylko wąski przesmyk między skałą a przepaścią, który trzeba było przekroczyć, by na nią wejść. Na to się nie zdecydowałyśmy. Nie mam z tym problemu, nawet biorąc pod uwagę, że reszta grupy poszła dalej. Gdybym raz jeszcze miała podjąć tą decyzję, zrobiłabym tak samo. Czekała nas jeszcze droga powrotna. Schodzenie jest mniej wysiłkowe niż wchodzenie, ale trzeba bardziej uważać, zwłaszcza na mokrych, śliskich skałach. Na szczęście mogliśmy liczyć na asystę Agnieszki, która okazała się być rozważnym przewodnikiem i troskliwym opiekunem naszej grupy. Przy samochodzie znaleźliśmy się o zmroku. Szlak opuściliśmy w ostatnich chwilach przed zapadnięciem ciemności. Miałam w zanadrzu mój zestaw przetrwania, w skład którego w chodzi latarka, ale cieszę się, że nie musiałam jej użyć. Do domu docieramy w środku nocy. Zmęczeni, przemoczeni, wymięci, ale na tym przecież polega prawdziwa przygoda. Na miejscu czeka już na nas kolacja, jeśli można tak nazwać posiłek jedzony między drugą a trzecią w nocy. Tajska zupa krewetkowa na rozgrzewkę. Mistrzostwo świata. Po wczorajszej wyprawie na Preikestolen, dziś czeka nas lżejszy dzień, dzień na złapanie oddechu. Slow travel. Śniadanie jemy późno, co jest w stu procentach zgodne z moim zegarem biologicznym. Zwiedzanie zaczynamy od spaceru po Arendal. Port, uliczki z zadbanymi domkami oraz drugi co do wielkości budynek z drewna w Norwegii – dawniej dom armatora, a obecnie ratusz. Następnie jedziemy do Grimstad. W tym mieście mieszkał norweski dramatopisarz Henrik Ibsen. Tutaj pracował jako pomocnik aptekarza i tutaj spłodził nieślubnego syna, do którego nigdy się nie przyznał. Z Grimstad związany jest także pisarz-noblista Knut Hamsun. Do niego mieszkańcy nie przyznają się jednak tak chętnie jak do Ibsena, ponieważ oficjalnie poparł nazistów. Po obiedzie jedziemy na ryby do Lyngorporten. Ustawiamy się na skałach w porcie, a Wiktor każdemu z nas rozdaje po wędce. Moja wędka służy do demonstracji, więc nie muszę rozbebeszać przeznaczonej na przynętę krewetki i nabijać jej na haczyk, przynajmniej za pierwszym razem. Po chwili od zarzucenia, wyciągam pierwszą rybę. To wargacz kniazik – tutejszy drapieżnik. Nie nadaje się do jedzenia, więc puszczamy go wolno. Nabijam kolejną krewetkę, tym razem samodzielnie. Jest to dość obrzydliwe, ale survival to survival. Motywuje mnie myśl, że ta umiejętność może mi się przydać w przypadku zombie-apokalipsy. Złowiłam jeszcze jednego wargacza kniazika i dwa małe dorsze, które również wypuściliśmy do morza, by trochę urosły. Podczas gdy reszta grupy zajęła się łowieniem prawdziwego pożywienia (ostatecznie złowiliśmy trzy makrele), ja i moja mama wybrałyśmy się na spacer po Lyngorporten, zwanym małą Wenecją. Oglądanie spójności architektonicznej Norwegii zdecydowanie nie wywołuje u mnie patriotycznych uczuć. O organizację mojej podróży do Norwegii perfekcyjnie zadbał Nordtrip. Po drugą część norweskiego pamiętnika z wakacji zapraszam tutaj. Pozostałe wpisy z Norwegii możecie przeczytać tutaj. Inne posty z kategorii Pamiętnik z wakacji znajdziecie tu.
Pamiętniki z wakacji Odcinek 1. Osiemnastoletnia dziewica Magda leci ze swoimi rozrywkowymi koleżankami Dominiką i Sandrą na wakacje do Lloret de Mar. Dziewczyny chcą aby niedoświadczona i romantyczna Magda poznała co to jest seks i zrozumiała, że prawdziwa miłość nie istnieje.
Rate this showWhat did you think?AdvertisementStatusEndedNetworkPolsatPremiered2011-10-08T15:45:00ZRuntime50mTotal Runtime2d 2h 50m (61 episodes)CountryPolandGenresRealityAdvertisementAdvertisementAdvertisement4 seasonsAdvertisementAdvertisementAdvertisementAdvertisementIf you like Pamiętniki z wakacji, check out...
5Uxi15. 4jz5gtclsc.pages.dev/3364jz5gtclsc.pages.dev/3894jz5gtclsc.pages.dev/3774jz5gtclsc.pages.dev/404jz5gtclsc.pages.dev/794jz5gtclsc.pages.dev/464jz5gtclsc.pages.dev/3494jz5gtclsc.pages.dev/2574jz5gtclsc.pages.dev/161
pamiętniki z wakacji 1